Renesans Beyoncé trwa w najlepsze. Pierwsze jego odsłonięcie mogliśmy podziwiać latem 2022 roku. Amerykańska wokalistka zaserwowała wówczas hołd muzyce tanecznej ostatniego ćwierćwiecza i wydała jako pierwszą część projektu o nazwie RENAISSANCE. Z numerem dwa nie było jej śpieszno. Przeczekuje niekorzystny dla siebie czas i wraca – jak niemal zawsze dotychczas – na własnych zasadach, tym razem przebrana za kowboja.
Do nagrania albumu w estetyce country Beyoncé przymierzała się od lat co najmniej kilku. Pierwsze wyraźne sygnały, że ten gatunek gra w duszy byłej liderki Destiny’s Child można było odnotować jeszcze w roku 2016, za sprawą utworu Daddy Lessons, wydanego na pamiętnym magnum opus Amerykanki zatytułowanym Lemonade. Kilka miesięcy po premierze płyty Queen B wystąpiła z żeńską grupą Dixie Chicks na gali wręczenia nagród CMA, gdzie wspólnie zaprezentowały ten właśnie utwór. Występ utrzymany w duchu country, chociaż muzycznie bardzo poprawny, nie przeszedł bez echa pełnego negatywnego wydźwięku. Na zdobywczynię 32 statuetek Grammy wylała się fala krytyki: pomimo nigdy nieukrywanego południowego akcentu i swojego pochodzenia Knowles-Carter była za mało „południowa”, aby móc równo dzielić scenę z koleżankami z Dixie Chicks. Swoje musiała odczekać. Dzisiaj okazuje się, że Beyoncé z wydaniem albumu we wspomnianej estetyce wstrzeliła się idealnie w czas, nomen omen, swoistego renesansu muzyki country, głównie dzięki globalnej popularności Taylor Swift.
COWBOY CARTER z pewnością nie należy do płyt z szuflady „country”, czego by można było się spodziewać, rzucając okiem nawet przez krótką chwilę na materiały promocyjne i klip do piosenki TEXAS HOLD 'EM. Z kultem rodeo mamy do czynienia w największej mierze, a w zasadzie tylko i wyłącznie, śledząc aluzje słowne w 27 (sic!) kompozycjach albumu, czy poznając nowy wizerunek pochodzącej z Teksasu 42-latki. COWBOY CARTER to zdecydowanie i po prostu album w stylu Beyoncé, jak od samego początku i z nieukrywaną dumą przyznawała artystka. To wysokobudżetowy pop, nie przebierający w nazwiskach producentów, aranżerów czy w końcu mniejszych bądź większych legend sceny country, od jakich zrobiło się tłoczno na całej płycie. Beyoncé chciała ich wszystkich. Od Dolly po Miley. To ma być jej zachwyt złożony w gatunku i gatunkowi, z którym czuje ogromną więź i zobowiązującą, ale i inspirującą przeszłość, do której sięga, modyfikuje i bezwstydnie poprawia.
COWBOY CARTER brzmi tak, jak wyglądają ubrania wybierane przez Knowles-Carter: to kowboj z dużą, znaną i drogą metką, świetnie skrojony na miarę czasów i potrzeb. Ten jest niezwykle ekskluzywny, ale i inkluzywny. Pomimo swojej solidnej długości wynoszącej blisko 80 minut, z niezwykłym trudem szukać trzeba momentów nużących. Pomaga w tym zdecydowanie gatunkowy eklektyzm, na którym osnuty jest cały zamysł albumu. Wszystko od country przez muzykę Gospel, pop, soul, klasyczny rhythm and blues, po hip hop czy w końcu rock. Pomagają także i pojawiające się instrumenty oraz aranżacje smyczkowe, które uszlachetniają materiał zawarty na COWBOY CARTER. Pomagają przede wszystkim zaproszeni goście, których obecność utwierdza w przekonaniu, że ósmy w dyskografii album to adoracja amerykańskiej tradycji muzycznej ostatnich 60 lat.
Aby porządnie wyspowiadać się ze swojego życia i jego potyczek, Beyoncé musiała przebrać się za kowboja. W warstwie lirycznej odwołuje się do wątków autobiograficznych: zawiłej historii rodzinnej (16 CARRIAGES), odpowiedzialności macierzyństwa (PROTECTOR, DAUGHTER), czy znoju bycia niegdyś zdradzoną żoną (BODYGUARD, ALIIGATOR TEARS). Zawsze jednak stara się patrzeć przez pryzmat ogólnospołeczny, nie zapominając o wszechogarniającym tańcu, który godnie wieńczy twórczość Amerykanki (YA YA, RIIVERDANCE). Do tej pory unikała raczej sięgania po utwory do coverowania, z bardzo drobnymi wyjątkami. Z COWBOY CARTER stało się jednak inaczej. Na albumie znalazły się w sumie aż trzy covery: beatlesowskie BLACKBIIRD, którym zachwycał się sam Paul McCartney, OH LOUISIANA Chucka Berry’ego, będąca raczej sympatycznym przerywnikiem pomiędzy, oraz przede wszystkim szeroko komentowana za sprawą znaczącej zmiany tekstu JOLENE.
Wspólnym i niezaprzeczalnym mianownikiem łączącym pierwszy z drugim rozdziałem cyklu RENAISSANCE jest zabawa i celebracja życia, miłości oraz wolności. Słuchając COWBOY CARTER odczuwalne jest, że Beyoncé nie ma potrzeby nic nikomu udowadniać. W swojej karierze zrobiła i zdobyła już wszystko oraz więcej, niźli ktokolwiek mógł kiedykolwiek zakładać. Idą oddolne słuchy, że zapowiadany ACT III ma zostać nagrany w duchu rockowym. Pozostaje tylko czekać i najpewniej przyjemnie przekonać się.
W.