Kim Gordon już od dobrych kilku lat dawała znaki, że w jej duszy gra nie tylko stary i poczciwy rock and roll. Album The Collective na 40 minut skutecznie zaciera wizerunek Kim jako „dziewczyny z zespołu”, dzierżącej u swojego boku gitarę basową, po równo dzielącej scenę z trzema pozostałymi członkami legendarnego Sonic Youth. Teraz to ona gra pierwsze skrzypce i to ona dyktuje warunki.
W udzielanych wywiadach wielokrotnie wyrażała swoją aprobatę i rzewne uczucie względem brzmieniom czarnej Ameryki. Wychowana została w domu, w którym namiętnie słuchało się klasycznego jazzu, jak i bebopu czy hardbopu, pozwalających na swobodne improwizowanie i zabawę dźwiękiem. To właśnie jazz pozwolił jej w pełni otworzyć się na muzykę i jej magię oraz chwycić za instrument, jakim stała się wspomniana gitara basowa. Jeszcze w latach 80-tych, kiedy rap dopiero co raczkował i z pewnością nie należał do mainstreamu – jak ma to czas i miejsce obecnie – Kim zainteresowała się rapem i kulturą samplowania. Wywiad z LL Cool J’em, jaki przeprowadziła na rzecz recenzji najnowszego wówczas albumu rapera, oraz teledysk do singla Going Back to Cali, stały się główną inspiracją do napisania jednego z najbardziej rozpoznawanych utworów z całej dyskografii Sonic Youth, czyli utworu Kool Thing, będącego także hołdem złożonym Czarnym Panterom i wszystkiemu temu, co w mniemaniu Kim jest po prostu kool.
Ku uciesze wszystkim czekającym, nieco ponad miesiąc temu ukazała się jej druga solowa płyta. The Collective – podobnie jak i debiut Gordon noszący tytuł No Home Record wydany w 2019 roku – wyprodukował Justin Raisen, który do tej pory pracował w głównej mierze z artystami z pogranicza muzyki pop oraz – i jak się nietrudno domyślić – rapu. To właśnie on odpowiada za niezwykle butne beaty, dominujące i nadające szkielet całemu przedsięwzięciu. Gordon stoi zdecydowanie za industrialnym, około rockowo-no wave’owym brzmieniem, dobitnie przypominającym o przeszłości dziewczyny z Kalifornii.
Nazwa, zarówno jak i sam koncept albumu nawiązują do książki Domek z piernika (ang. The Candy House) autorstwa Jennifer Egan, oraz do obrazu zatytyłowanego The Collective, zaprezentowanego przez Gordon podczas jej ubiegłorocznej wystawy w nowojorskiej 303 Gallery. Głównym jej celem było zwrócenie uwagi na to, jak szeroko i głęboko technologia wkracza w prywatne życie każdego z nas, jak je penetruje i definiuje, a ekran telefonu staje się intymną kanwą, do której stale i kompulsywnie powracamy. Kim sama przyznaje, że jeszcze 20 lat temu telefonu używała raczej sporadycznie, natomiast obecnie pozostaje od niego wręcz „uzależniona”.
Najokazalsze z zaprezentowanej wówczas kolekcji płótno, mierzące ponad dwa metry wysokości oraz blisko dwa metry szerokości, pokryła różowo-błękitna impresja namalowana akrylami, skrywająca około 30 wyciętych, pustych przestrzeni, swoim kształtem przypominających bryłę iPhone’na 13 Pro. Podobny motyw z iPhonem zdobi okładkę drugiej płyty w dorobku byłej basistki i wokalistki Sonic Youth. The Collective, która lirycznie opiera się na zlepionych ze sobą, często także improwizowanych słowach, traktuje o codziennych błahostkach, nierównościach społecznych i płciowych, ale także i próżności współczesnego świata. Sonicznie, całość wypada na bardzo głośną i nieznośną, a miejscami nawet zbyt nieznośną. Wszystkie z jedenastu kompozycji, jakie znalazły się na najnowszym wydawnictwie Amerykanki, w swojej długości nie przekraczają nigdy pięciu, niemal radiowych minut. Utwory płynnie przechodzą jeden w drugi, ukazując nową, odrębną historię, co przez Gordon często bywa porównywane do filmów. Czterdzieści minut niemożliwej do zaszufladkowania muzyki wypełnia bezwstydny puls beatów, przekomarzający się z przesterowaną gitarą i będącym nieco w tle głosem artystki, którą polska publiczność będzie miała okazję podziwiać podczas tegorocznej edycji Open’er Festival.
Kim Gordon na The Collective staje się pełnoetatową raperką. Pomimo 70 lat na karku, artystce udało się wstrzelić we współczesne, mainstreamowe gusta, jednocześnie tworząc coś niezwykle osobistego i nowatorskiego. Jej trapowa propozycja wyznacza nowe standardy w komponowaniu, ale i produkcji muzycznej, tworząc poniekąd zupełnie nowy gatunek, który stoi na pograniczu gitarowego, metalicznego brzmienia a soczystego beatu opatrzonego recytatywnymi frazami. Kim za sprawą najnowszego albumu nie zdobywa być może najwyższych, muzycznych szczytów, jak czyniła to z kolegami z Sonic Youth, ale tworzy swój własny pejzaż, który skupia się na wybijaniu rytmu i snuciu opowieści. Kim dominuje – jest teraz liderką, co ewidentnie i kolektywnie widać, słychać i czuć.
W.