Wydaje się, że końcówka roku ubiegłego przyniosła ze sobą ostatnie już pandemiczne żniwa. A przecież było ich nie mało. Prawda jawi się tak, iż funkcjonowanie tej strony ostatnimi miesiącami w największej mierze skupione było wokół izolacji i zjawisk przez nią bezpośrednio wywołanych. A zatem wokół albumów odroczonych w czasie lub tych perfekcyjnie wyszlifowanych do granic możliwości.
Jesień 2022 obfitowała w takie właśnie wydawnictwa. Weźmy do tablicy przypadek King Gizzard and the Lizard Wizard, którym czas spędzony w studio posłużył i zaowocował w postaci Omnium Gatherum (wydana w kwietniu 2022), o której pisałam tutaj. W październiku australijski zespół poszedł o krok dalej, jeszcze bliżej w stronę funku. Ukazały się dwa dzieła być może nawet i bardziej dojrzalsze w swojej treści i formie: progresywne i jazzujące Ice, Death, Planets, Lungs, Mushrooms and Lava oraz przyjemnie zapętlające się Changes.
Z kolei osobą, która odwlekała swój powrót do muzyki na wszystkich możliwych frontach był Mike Patton. Jego pandemia dotknęła w sposób szczególny. Przekładał występy, finalnie wręcz odwoływał je. Wiedział, że pewnych spraw nie jest w stanie przeskoczyć. Po najbardziej rygorystycznym okresie pandemii nie potrafił odnaleźć się w społeczeństwie. Nie potrafił także przebywać w obecności bliskich i osób, które znał od lat. Zdiagnozowano u niego agarofobię. Swoje odchorował na licznych sesjach terapeutycznych i spotkaniach AA. Powrócił jesienią, w triumfie wykrzykując teksty o polityczno-społecznym przekazie pod skrzydłami supergrupy Dead Cross. Kwartet wydał w październiku swój drugi album zatytułowany po prostu II. Płytę wypełnia dobrze wyleżakowany materiał, który potrafi spuścić łupnia à la Slayer. Obecność Dave’a Lombardo za zestawem perkusyjnym może to potwierdzić. To raptem tylko dwa przykłady. Tych mniejszych, a co ważniejsze także i tych większych, powrotów zakończonych sukcesem było oczywiście znacznie więcej.
Podsumowując cały poprzedni rok, przy czym idealizując trochę cały swój żywot, jeżeli miałabym możliwość przyznania nagrody na szczególne osiągnięcia muzyczne w roku 2022, statuetkę musiałabym podzielić na kilka jej części. Okazuje się także, że wszystkimi potencjalnie wyróżnionymi osobami w zdecydowanej przewadze byłyby kobiety. Początkiem roku 2022 świetnymi albumami zachwyciły m.in.: Aldous Harding, Cate Le Bon, Adrianne Lenker z Big Thief czy Jenny Hval. W dobrej passie kontynuowały Sharon Van Etten, Angel Olsen, Kali Malone czy sama Beyoncé, której powrotu domagało się spore grono entuzjastów. Niezwykle entuzjastyczne cieszy mnie natomiast rozwój spraw i kariery w przypadku Spellling, której kibicuję od samego początku. Artystka, porównywana czasami do nie byle kogo, bo samej Kate Bush, o której swoją drogą dowiedziała się zaledwie parę miesięcy temu, w zeszłym roku mogła w końcu zaprezentować przed szerszą publicznością album The Turning Wheel (2021). Płyta ta okazała się być przełomową w swoich skutkach, a przecież nagraną pod reżimem covidowym. To kolejny pozytywny skutek pandemii.
Brzmieniowo, muzyka proponowana przez kobiety była zarazem wyjątkowo eklektyczna, niejednoznaczna, a zatem ciężka do wspólnego zdefiniowania. Pierwiastkiem wspólnym jest z kolei siła i pewnego rodzaju łatwość i pewność w operowaniu tkanką muzyczną, a przy tym kreowaniu odpowiedniego wizerunku. W dwóch słowach: kobieca dominacja. Bowiem niewielu panów obecnie nagrywających może pochwalić się podobną sprawnością.
Dry Cleaning – Stumpwork
Londyński zespół być może nie jest złożony z samych kobiet, jednak to właśnie kobiecy głos wszystkim steruje i dowodzi. Dry Cleaning odpowiedzialni za album New Long Leg (2021), musieli sprostać niebagatelnemu debiutowi, na którym liderka, Florence Shaw, staje się pewnego rodzaju Mark E. Smithem i raczy wokalnie swoimi surrealistycznymi przemyśleniami na tematy wszelakie. Na najnowszym Stumpwork, wydanym ubiegłą jesienią, jest zresztą podobnie – począwszy od tematów społecznych bliskich także wspomnianemu liderowi The Fall (Liberty Log), skończywszy na bardziej przyziemnych przemyśleniach, w których opłakiwany jest zaginiony, rodzinny żółw (Gary Ashby). Do medytatywnych deklamacji autorstwa Shaw i sonicznego, post-punkowego ekwilibrium w wydaniu tria Buxton-Maynard-Dowse dołączają bardziej pogodne, czasem także akustyczne i dream popowe wiązanki (Kwenchy Kups), które przypominają że zespół nie przypadkowo tworzy i wydaje pod skrzydłami labelu 4AD. Im dalej w las, kolejne utwory na płycie wyostrzają się o bardziej wszędobylskie i rockandrollowe doznania (No Decent Shoes for Rain, Don’t Press Me). Dry Cleaning na Stumpwork konsekwetnie mieszają gatunki i style, udowadniając że to nie ostatnie ich słowo. A słów na tym albumie pada wiele. Naprawdę różnych.
Do posłuchania na: Bandcamp Spotify
Jockstrap – I Love You Jennifer B
Sprawa analogiczna, jak w przypadku wspomnianego Dry Cleaning. Tylko, jeżeli chodzi o Jockstrap nawet nie wiedzieliśmy, że czekaliśmy na tak udany album projektu. Londyński duet tworzą on, Taylor Skye, oraz ona, Georgia Ellery, uprzednio znana z formacji Black Country, New Road. I Love You Jennifer B jest pierwszym, długogrającym albumem duetu, który za sobą ma jedynie kilka wydanych EP-ek. Chociaż Ellery porzuca tutaj skrzypce, którymi potrafi zaczarować niczym sam John Cale, nie robi tego bez ewidentnej kozery. Całą uwagę skupia wokół swojego głosu i niepowtarzalnego transowego, elektronicznego klimatu subtelnie dopełnionego dźwiękami akustycznymi, który jest w stanie powieść do tańca. I Love You Jennifer B to przygoda bardzo eklektyczna, w której trudno przewidzieć każdy kolejny krok. Orbituje ona wokół trzech utworów, sprawnie łączących skrajności – tanecznego – i jak sama nazwa wskazuje – przebojowego Greatest Hits, romantycznego Concrete Over Water oraz tego bardziej folk rockowego Glasgow. Godne podziwu jest to, z jaką łatwością Jockstrap tworzą swoją muzyczną opowieść, operując tak różnymi od siebie środkami. Nic tylko czekać na więcej.
Do posłuchania na: Bandcamp Spotify czy na mojej playliście
Weyes Blood – And in the Darkness, Hearts Aglow
Do Weyes Blood przekonywałam się dosyć długo. Jej poprzednia, szeroko uznana płyta Titatic Rising (2019) chociaż obfita w błogie momenty, przypominająca o twórczości samego Marka Hollisa, okazała się być za mało spójna, w związku z czym nie zachwyciła mnie szczególnie, nie rozłożyła na łopatki i w rezultacie nie powracałam do niej zbyt często. Wówczas myślałam jedynie, że już gdzieś to słyszałam, że Weyes Blood trochę na siłę próbuje stać się kolejną kopią Kate Bush czy Joni Mitchell. Brakowało mi tego wysoce indywidualnego podejścia do komponowania piosenki autorskiej, czegoś co by pomogło wyróżnić kompozycje autorstwa Amerykanki od całej masy powstającej na co dzień muzyki. Po trosze doczekałam się tego na albumie And in the Darkness, Hearts Aglow, który prezentuje znacznie bardziej uporządkowaną formę, zmierzającą do kulminacyjnego finału. Wypada na bardziej piosenkowy, opatrzony kabaretowym zadęciem (It’s Not Just Me, It’s Everybody) i fantastycznie uzupełniony o fragmenty symfoniczne i organowe, które trzymają wyraźną pieczę nad całością. Weyes Blood nie zapomina też o przyjemnym dramatyźmie, którym potrafiła rozkochać słuchacza na wspomnianym Titanic Rising (God Turn Me Into a Flower). W przypadku And in the Darkness, Hearts Aglow sięga po więcej, jeszcze wyżej, zdecydowanie nie patrząc wstecz.
Do posłuchania na: Bandcamp Spotify
Martyna Basta – Making Eye Contact With Solitude
Na sam koniec warto przyjrzeć się naszej, rodzimej scenie muzycznej i poczynań kobiet z nią związanych. Shot-out musi paść w stronę Martyny Basty, która jeszcze w 2021 roku na płycie Making Eye Contact With Solitude zaklinała, a miejscami też przeklinała obecną ciszę. Zaplata dźwięki stworzone z patchworków nagrań terenowych w emocjonalną i zobowiązującą całość. Opowiada historię wypełnioną względną ciszą, ale i w dużej mierze, także i intymną bliskością tych głośniejszych dźwięków. Raz sięga po sample z dorobku Dead Can Dance, raz wykorzystuje swój własny głos do zbudowania izolującej atmosfery. Całości słucha się i podchodzi jak do odnalezionej w szafie przodka kasety z muzycznymi wspaniałościami. Dopiero co zasłuchiwałam się w pejzażach Making Eye Contact With Solitude, wydanej co prawda jakiś już czas temu, a w międzyczasie został zapowiedziany album numer 2 w dotychczasowym dorobku artystki na stałe ulokowanej w Krakowie. Projekt ukaże się pod koniec kwietnia i będzie nazywał Slowly Forgetting, Barely Remembering i jak wnosić po tytule, możemy spodziewać się równie marzycielskich i sennych doświadczeń.
Do posłuchania na: Bandcamp Spotify czy na mojej playliście
W.