Lato w pełni. Długo wyczekiwany, tegoroczny sezon festiwalowy dostał trzy zielone światła. No może dwa, kiedy weźmie się pod uwagę ilość artystów, jacy zmuszeni byli odwołać swoje koncerty na co niektórych polskich festiwalach. Żeby już nie wspomnieć o open’erowskim faux pas. Żeby już nie szepnąć słowem o licznych, line-upowych rozczarowaniach, jakie miewa praktycznie każdy. Przy okazji nadrabiam braki o albumy wydane w czerwcu i lipcu.
Perfume Genius – Ugly Season
Fenomen Perfume Genius, przyznam się bez bicia, odkryłam całkiem przypadkowo, dosyć niedawno przy okazji eksploracji płyty Too Bright (2014) – dzieła nieodgadnionego, pełnego momentów w których cisza mocowała się z jeszcze brutalniejszą ciszą. Przepadłam od razu. Jakże wielkie i pozytywne było moje zaskoczenie, kiedy w dwójkowym „Wieczorze płytowym” na dosłownie trzy tygodnie od premiery Ugly Season, czyli najnowszego, szóstego albumu w dorobku amerykańskiego artysty, mogliśmy poznać i wysłuchać dzieła niezwykle dojrzałego przy czym też pociągająco niejednolitego w swojej formie i treści. Stworzonego z patchworkowych fraz, miejscami rozciągniętych i rozwiniętych do spektakularnych kompozycji, które na myśl przywodzą twórczość Kate Bush czy samego Talk Talk. Całość nie daje się wpisać w ramy jednego gatunku, a balansuje gdzieś pomiędzy muzyką eksperymentalną, wszechobecnym ambientem a surowymi, dronowymi brzmieniami, subtelnie leżącymi na pograniczu art popu i zimnej fali. Jest po trochu kojąco, uwznioślająco, ale także elektryzująco i mrocznie.
Do posłuchania na: Bandcamp Spotify
Medicine – Drugs
Zjawisko z jakim mamy do czynienia, w przypadku tych kilku płyt wydanych w 2022 roku, prosi się o nazwanie mianem „Shoegaze Revival”. Do Sonancy Loop oraz Together Dustera dumnie i szumnie dołącza album Drugs autorstwa amerykańskiego zespołu Medicine. I tak jak w przypadku wspomnianych koleżanek, większość kompozycji – za wyjątkiem akustycznego SIMORG-ANKA – nie wychylają się poza swoje małe strefy komfortu, nie naginają i nie zacierają granic gatunkowych, jednak są świeżym uzupełnieniem twórczości wspomnianych grup, które najkorzystniej wypada słuchane od deski do deski.
Do posłuchania na: Bandcamp Spotify
Viagra Boys – Cave World
Punk od pewnego momentu, a w rzeczywistości od lat co najmniej dwudziestu, nie traktuje o polityce i skutkach obserwowanych, z nią powiązanych oraz przekładających się w linii prostej na życie szarego człowieka. Jedynym zespołem, który jakoś wyłamywał się, a raczej pozostawał zgodny z tradycją tego gatunku, był nowojorski kwartet Parquet Courts. W ich przypadku rewolucja nadeszła na albumie zatytułowanym Wide Awake (2018), na którym punkowa nawałnica przesączona jest bólem i niezadowoleniem o wymiarze społecznym. Podobną rewolucję obecnie zdaje się mieć szwedzka formacja Viagra Boys, która z niesamowitą łatwością łączy komizm i aktualizm społeczny legendarnego DEVO z brutalnym, dzikim i zwierzęcym, protoplastycznym punk rockiem á la Iggy and the Stooges. Cave World to wysoko rockandrollowe przedsięwzięcie, które nie boi zaglądać się w brudne zakamarki ludzkości i ludzkiej natury. Dodatkowo, jest także wysoko wciągające i wywołuje nie jeden uśmiech na twarzy.
Do posłuchania na: Spotify
The Brian Jonestown Massacre – Fire Doesn’t Grow on Trees
Pora na kolejnych wyjadaczy lat 90-tych. Ci, co prawda, nowe albumy wydają praktycznie rok w rok. Anton Newcombe i jego długoletni i niezwykle płodny projekt The Brian Jonestown Massacre, który tym razem na wydanie nowej płyty musiał czekać trzy lata. Bardzo dobrze się stało, bo zespół niczym nowym nie zaskakiwał od dłuższego czasu. Przerwa od czasu w studio na albumie Fire Doesn’t Grow on Trees zaskoczyła o rockandrollowy i naturalny trans, którego brakowało przy okazji ostatnich wydawnictw grupy nie wnoszących za wiele do dyskografii. W przypadku The Brian Jonestown Massacre okazuje się, że w umiarze i względnej perspektywie znajduje się siła wszelka.
Do posłuchania na: Spotify
black midi – Hellfire
Płyta numer trzy w dorobku prawdopodobnie najbardziej utalentowanej, angielskiej grupy młodego pokolenia. Nie zwalniają tempa wydawniczego – w zeszłym roku ukazał się album numer dwa, przed paroma miesiącami EP-ka Cavalcovers. Na najnowszym – Hellfire – przyspieszyło również tempo muzyczne, chociaż po Cavalcade wydawało się, że prędzej i głośniej grać (i śpiewać) się już nie da. Formacja dalej w nowatorskim stylu zaciera granicę pomiędzy tym co błogie i przyjemne, przywołujące na myśl klasyczne angielskie zespoły progresywne w postaci Gentle Giant, King Crimson czy The Soft Machine, a głośne, chaotyczne i groteskowe, bliższe amerykańskim zespołom pokroju Mr. Bungle czy Primus.
Do posłuchania na: Bandcamp Spotify
Angel Olsen – Big Time
Płyta-pożegnanie. Big Time Angel Olsen to także pewnego rodzaju żałoba i pogodzenie się ze stratą, jakiej w swoim życiu doświadczyła amerykańska artystka. Gorzkie w treści, słodkawsze w swojej formie – otwarcie romansuje z country i americaną, jednak teksty to sączące się epitafium smutku i bólu. O ile na poprzednich albumach Angel zachwycała nas mrokiem kompozycji i równie ciemną barwą swojego głosu, obecnie zatrzymuje się by rozkoszyć się chwilą zastaną w stylu samego Nicka Cave’a. Album sennie rozpędza się i wiedzie do monumentalnych form, prowadzących do wielkiego finału.
Do posłuchania na: Bandcamp Spotify
TV Priest – My Other People
Przyzwoite przeżycia dostarcza londyńska grupa TV Priest na najnowszym albumie My Other People. Nie są już niestety zanurzeni po uszy w huczącym, niepokornym i zaskakującym punku, jak na poprzednim wydawnictwie Uppers (2021) – nowa muzyka prowadzi przez bardziej introwertyczne i wylewne doświadczenia, które odsłuchiwane w całości mogą przytłoczyć. Kwartet za to rozwinął nieco swoje skrzydła i przybliżył się w stronę muzyki leżącej na pograniczu noise’u i psychodelii, będącej nowym elementem starej układanki. Choćby to dla tych zbawiennych przesterów warto jednak przemierzyć przez My Other People.
Do posłuchania na: Bandcamp Spotify
W.