Autorski niecodziennik muzyczny
Obudziłam się dzisiaj na skraju lata

Obudziłam się dzisiaj na skraju lata

Rozmyślam ostatnio o tym, jak astrologicznie niesprzyjającym sezonem wydaje się być przełom lipca i sierpnia. Kulminacja lata. Coś na co czeka się tyle miesięcy z utęsknieniem. Powinnam była powiedzieć: coś na co ja z pewnością czekam przez wiele miesięcy i z miejsca biorę na pewnik lepszego czasu, jaki ma nadejść. Tych tak naprawdę kilka ciepłych nocy i garstka elektryzujących koncertów, które przyjdzie wspominać przez kolejne tygodnie, a następnie miesiące czekania.

W tym roku odczuwam pewnego rodzaju niepokój, bo wiem że w chwili obecnej, teoretycznie jest już „po ptakach”. OFF Festival się wydarzył i wszystko to, co z uprzedniej perspektywy wydawało się być nieco nierealne, zmaterializowało się. Na myśli mam oczywiście dniowe minięcie się koncertów występujących Spiritualized, a następnie Panda Bear i Sonic Booma.

To mikro pojedniane Jasona Pierce’a oraz Petera Kembera – tworzących niegdyś coś tak znamiennego jak Spacemen 3 – jakie zrodziło się bardziej w mojej głowie niźli miało to miejsce w rzeczywistości, jest małym „a co by było gdyby” byli koledzy z zespołu stali – albo w przypadku Sonic Booma raczej siedzieli – na scenie ramię w ramię. Spacemen 3 obok Sonic Youth oraz Galaxie 500 należą do tych najbardziej nieodżałowanych zespołów, których reaktywacji raczej nie ma co się spodziewać. Nie w tym życiu. Nie w tym uniwersum. Przyjemnie byłoby się jednak kiedyś pomylić.

Siedzący Sonic Boom na OFF Festival 2023

Rok 2023 z perspektywy tej strony także wydaje się być niesprzyjający. Postów nie przybywa, a płytowo wypada przecież raczej pozytywnie. Wydaje mi się, że być może nieco i zbyt poprawnie. Swoje nowe płyty w tym roku wydali John Cale (Mercy okazuje się być przyjemnym i bardzo kolaboratywnym uzupełnieniem do dyskografii reżysera brzmienia The Velvet Underground), Yo La Tengo (This Stupid World raczy gitarowym spokojem, do jakiego było tęskno), U.S. Girls (Bless This Mess nie trzyma być może poziomu swojej poprzedniczki Heavy Light, ale przenosi do podobnego sonicznie świata), Queens of the Stone Age (Josh Homme na In Times New Roman miał się z czego pożalić, warto posłuchać z czego konkretnie), Squid (o nich będzie jeszcze mowa), czy w końcu Yves Tumor (Praise a Lord Who Chews but Which Does Not Consume; (Or Simply, Hot Between Worlds) ma ogólnie spore szanse na to aby stać się płytą roku). Niemniej, żadna z wymienionych nie jest w stanie konkurować, z tym co wydawało tuż po odwołaniu pandemii. Świat wrócił do starego pędu życia, a więc także i do pędu nagrywania i wydawania albumów. Szkoda.

Intrygujący z kolei jest przypadek Michaela Giry i Swans, którzy dopiero co wydali album The Beggar. Powstanie tego przedsięwzięcia można było obserwować niemalże od samego początku. Nie zatrzymał ich brak funduszy. Można było wspomóc kolektyw pana Giry, kiedy prosili o to za pośrednictwem social mediów. Nie zatrzymał ich covid. Swoje przeczekali. The Beggar rozpędza się bardzo, ale to bardzo powoli. Kulminuje, co prawda w połowie na utworze tytułowym, który jest łącznikiem pomiędzy repetytywnym mrokiem pierwszej części płyty a nieco bardziej eteryczną odsłoną drugą. Można zarzucać Michaelowi „powtarzalstwo”, jak zresztą czyni to wielu, ale to samo „powtarzalstwo” nadal potrafi ukoić. Czy do złożenia pięści w gniewie, czy do oczyszczającego krzyku, to zależy raczej i wyłącznie od podejścia słuchającego.

Young God · 2023

To, co niestety jest bardzo znamienne dla tego roku to zbyt często napływające informacje o odejściach tych osób, które tworzyły cały otaczający nas świat i znowu wydawało się, że tak po prostu odejść nie mogą. Personalnie dotknęły mnie szczególnie dwie z nich. Rozmyślałam – pewnie jak każdy z nas – jak to jest być w skórze nawet jednej z tych kobiet. Jane Birkin oraz Sinéad O’Connor. Obie tak odmiennie odbierane, kojarzone i najprawdopodobniej także zapamiętane w świadomości. Jane – Angielka uwielbiana nad Sekwaną, kojarzona z nonszalanckim seksapilem, w końcu także spełniona matka. Sinéad – buntowniczka, ale nie z wyboru, która nie bała się powiedzieć, a w swojej muzyce wykrzyczeć, opowiedzieć o bólu. Do samego końca pozostała niezrozumiana, a tak naprawdę była po prostu nietuzinkowa i niemieszcząca się w żadne ramy.

W marcu pożegnaliśmy jednego z czołowych twórców pochodzącego z Kraju Kwitnącej Wiśni, którego muzyką zdążyła się zachwycić także i zachodnia część świata. Ryuichi Sakamoto, który przez całą swoją karierę pozostawał kameleonem wcielonym – niektórzy mawiali nawet, że był japońską wersją Davida Bowiego, z którym parokrotnie zresztą kolaborował i z którym sympatyzował i przyjaźnił się. Wielki już dziś, ale wydaje mi się, że w miarę upływu czasu twórczość Sakamoto będzie wkraczała w coraz to szersze kręgi. Pożegnał się na cicho. Jego ostatni album 12 to spektrum względnej ciszy w symbiozie zmierzające do końca, do ostatniego dźwięku, do ponownego bezruchu i bezmiaru. Słyszymy stale powtarzające się pojedyncze frazy fortepianowe wygrywane przez mistrza, elektroniczny bourdon szkicujący całość. Słyszalny nawet jest jego oddech, którego obecność zdaje się być pogodzeniem z własną śmiertelnością.

Milan · 2023

Ostatnie 12 miesięcy minęło tak szybko. Znów jest sierpień, a więc to czas wspomnianego już OFF Festivalu, którego nieszczęśliwie w tym roku nie mogę podsumować. Niestety nie było mi dane uczestniczyć w tegorocznej edycji. W dalszym ciągu także nie pofatygowałam się żeby wywołać i sprawdzić, czy z mojej zeszłorocznej, naświetlonej kliszy, jaka zdołała uchwycić Iggy’ego Popa w całej krasie, w ogóle coś będzie. A tegoroczny OFF Festival to sprawa enigmatyczna. Przez większość czasu rockowa część publiczności nie bardzo miała z czego wybierać. Jockstrap i King Krule to miłe składy, ale w zeszłym roku był przecież Iggy. Kolejne zapowiedzi. Nic. Aż w końcu. Zderzenie Spiritualized z Panda Bear i Sonic Boomem.

No i Slowdive, którzy z całą pewnością byli największą legendą tegorocznej edycji. Są także pięknym przedłużeniem shoegazingowych tradycji na katowickim festiwalu – w zeszłym roku wystąpili Ride, których nie zraziło kiepskie nagłośnienie i zademonstrowali piękny set. Obserwując to wszystko z boku, tegoroczna edycja naprawdę się udała. Pomimo braku gigantycznych nazwisk w składzie, które przyciągają tłumy. Miejmy nadzieję, że za rok nie powinno być inaczej. Ba. Nie może być inaczej.

W.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ostatnie posty

Archiwum

Ostatnia playlista

tranzyt:
1. «przejazd osób lub przewóz towarów przez obszar danego państwa w drodze do innego państwa»
2. «przechodzenie planet przez znaki zodiaku»

Playlista imienna numer jeden. Miejmy nadzieję, że okaże się być jedną z wielu. Gdzieś przenika, gdzieś przechodzi. Raz spokojniej, raz żwawiej. Roztacza wspomnienia po ostatnim OFF Festivalu. Niech smakuje!