Końcówka października w przeciągu dosłownie paru dni przyniosła masę wartych każdej najmniejszej uwagi premier płytowych. Zajęło trochę czasu aby skrupulatnie sięgnąć po każde z nich. W ślad za Parquet Courts 22 października ich rodaczka, Haley Fohr, znana pod pseudonimem scenicznym Circuit des Yeux, wydała długo zapowiadany album, niosący mglisty tytuł -io.
Życie w czterech ścianach, do którego z przyczyn bardziej niezależnych zostałam ostatnio zaciągnięta, wskutek postępującego braku cierpliwości, okazało się być co najmniej wymagającym. Odnajdując się w tej nieznanej rzeczywistości, moją towarzyszką była muzyka Amerykanki, której ostatnie dokonania tak naprawdę brzmią jak przykładowa muzyka dla czterech ścian. Takie odosobnienie karmi nieświadomość, która stale domaga się odpowiedzi, nigdy ich nie uzyskując. Wydawnictwo -io jest komplilacją pytań bez odpowiedzi. Wykraczają one poza przyziemną sferę egzystencji, do której nikt z żyjących dostępu nie posiada. Po tego typu zabieg sięgnęła Circuit des Yeux, która wspomnienie życia zderza z nieuchronną śmiercią w typowym dla siebie, pełnym patosu sposobie.
Po raz pierwszy swoją muzyką i niosącym się, kamiennym śpiewem zaintrygowała mnie podczas OFF Festival i świetnym koncercie, jakim uraczyła katowickiego widza Circuit des Yeux w roku 2017. Tamtego lata na europejskiej trasie koncertowej zestawiała utwory z płyt In Plain Speech (2015) oraz zapowiadanej wówczas Reaching For Indigo (2017), która finalnie dotarła do większego grona odbiorców. To samo, powiększone grono (w tym między innymi i ja) głodne sakralnego grania, utwierdzonego mimo to w songwriterskim, dylanowskim sosie, musiało poczekać bite cztery lata, aby artystka zdecydowała się wypuścić nowy materiał.
Napędową do wydania -io stała się śmierć bliskiej osoby. Muzycznie i kompozycyjnie, nowy album jest jeszcze mroczniejszą kontynuacją Reaching For Indigo. Circuit des Yeux znowu sięga po odcień indygo, zagłębiając się w gotyckiej mantrze, której nie tak daleko do dokonań Nico, pochodzących z początku lat 70-tych. Na -io zdecydowała się ukoić uczucie straty, ale także i smutek i trudności, jakie wywował rok 2020. Subtelnie ucieka do klasycznego hard rocka (nietuzinkowa Dogma) i kontynuuje w symfonicznych kompozycjach, jakim dała przeważające miejsce w swojej muzyce (znamienne Walking Toward Winter, Argument czy Neutron Star).
Na -io, rzecz oczywista, nie doświadczymy piosenek o miłości. Przez ponad czterdzieści minut znajdziemy się natomiast po drugiej stronie. Być może w piekle. Być może trafimy do czyścca. O przysłowiowym niebie w tym momencie zapomnij. Wszelkie niepewności zostają ukoronowane w kaskadowych pejzażach aranżacji sekcji dętej i smyczkowej, które miejscami przysłaniają senne partie gitarowe i organowe oraz skąpą grę perkusji, jakie dotychczas nadawały charakteru muzyce Circuit des Yeux. Choć ten charakter w pewnej mierze na najnowszym albumie został okrojony, nie można odmówić Haley smykałki do harmonijnego zderzania post rocka z muzyką, która nie zna czasu i miejsca.
To, co tak naprawdę na koncercie w sierpniu 2017 roku przykuło moją uwagę na osobę Circuit des Yeux, to jej niesamowity głos, który bez najdrobniejszego zawahania mógłby być kojarzony ze stajnią wytwórni 4AD. Wszelkie porównania będą w pełni uzasadnione. -io pozwala odnaleźć się w podobnych nastrojach, z jakimi kojarzona jest ta oficyna. A sama Haley po czterech latach powraca w satysfakcjonującym stylu.
W.