Autorski niecodziennik muzyczny
Miłość na zawsze zmienna

Miłość na zawsze zmienna

Historia mówi, że za tytuł magnum opus zespołu Love Forever Changes, pochodzącego z burzliwego roku 1967, odpowiedzialna jest zwyczajnie dziewczyna lub raczej historia miłosna z nią związana.

kolaż: autorka

Do dziś nie do końca wiadomo, czyją wybranką serca była ów dziewczyna. Być może była miłością samego lidera grupy, Arthura Lee, czyli dosyć powierzchownie ujmując, Jimiego Hendriksa i Jima Morrisona w jednej osobie. To opowieść miłosnego rozstania nakłoniła wspomnianego wokalistę i gitarzystę, a przede wszystkim uchodzącego za fenomenalnego tekściarza Zachodniego Wybrzeża, do wybrania przewrotnie brzmiącej z pozycji Anglo-sassa nazwy Forever Changes. „Mówiłeś/aś, że będziesz kochać mnie na zawsze!”. Na co druga strona (według historii) odpowiedziała: „Cóż, na zawsze się zmienia”. Tak naprawdę Love Forever Changes powinniśmy odczytywać nazwę płyty z jej równie psychodelicznej jak na swoje czasy okładki, która jest fuzją wszystkiego tego, co w muzyce mieszanokulturowej grupy Love, pochodzącej z Los Angeles, słyszał nadworny grafik wytwórni Elektra, projektant okładki William S. Harvey.

Na początku listopada roku 1967, tuż po burzliwym lecie miłości, wypełnionym ogólnoświatowym chaosem końcówki lat 60-tych oraz powszechnymi na owe czasy psychodelikami, światło dzienne ujrzała trzecia w dyskografii, wyczekiwana, płyta zespołu Love, którego trzon stanowił wspomniany lider, wokalista, gitarzysta oraz tekściarz, Arthur Lee, wspomagany przez Bryana MacLeana (giatara, wokal), Johnny’ego Ecolsa (gitara), Kena Forssi’ego (gitara basowa) oraz Michaela Stuart-Ware’a (perksusja oraz instrumenty perkusyjne).

Love na jednej z sesji zdjęciowych w roku 1967

Debiutancka płyta, zatytułowana po prostu Love (marzec 1966) oraz szczególnie druga Da Capo (listopad 1966) zapowiadały zespół jako beachboysowski w stylu, jednak mniej ponury niż The Doors, z liderem wyglądającym na bliskiego kuzyna Jimiego Hendriksa, który w tym samym czasie zdobywał sławę i powodzenie muzyczne (i nie tylko) w Londynie. Obu, a więc Arthura Lee i Jimiego Hendriksa, łączyło coś więcej niż tylko fizyczne podobieństwo. Pozostawali w bliskiej przyjaźni oraz w tym przypadku tylko i wyłącznie muzycznych relacjach, ale o Jimim za chwilę.

„Trzecie nadejście Love” zapowiadawał jeden z billboardów, umieszczony późną jesienią 1967 roku przy Sunset Boulevard. Fakt umieszczenia billboardu w tak popularnej lokalizacji oraz to, w jaki sposób zespół wpisał się w muzyczną tkankę psychodelicznej sceny Los Angeles, potwierdzały tylko pozycję Love w szeregach Elektry, która w tym samym czasie była odpowiedzialna za wydawanie artystów takich jak The Doors, The Stooges czy Tim Buckley. Z The Doors wyjątkowo blisko związany był Paul Rothchild, producent pierwszych pięciu płyt zespołu. To on wplótł magicznego ducha w muzykę grupy Love na płycie Da Capo i to jego „magiczny” duch drażnił Arthura Lee, który zaprzestał przychodzenia na wczesne nagrania do albumu Forever Changes, za którego produkcję odpowiedzialny początkowo był Rothchild.

Trzecie nadejście… na Sunset Boulevard, jesień 1967

Na miejsce Rothchilda znaleziono, nieznanego dla tamtejszego, psychodelicznego światka, producenta Bruce’a Botnicka. Wcześniej nagrywającego jedynie disneyowskie albumy z piosenkami dla dzieci oraz muzykę graną w windach. Botnick i Lee odnaleźli wspólny język, co pomogło zmaterializować wizje tego drugiego i przełożyć na to, co znamy jako Forever Changes obecnie. Lider zespołu w burzliwej końcówce lat 60-tych miał równie katastroficzne myśli, które w warstwie tekstowej dodają trochę goryczy i tęsknoty za czymś utraconym, wyróżniając się na tle odmętów słodyczy, z jaką Love mogłobyć wcześniej kojarzone. W 1967 roku lider myślał, że trzecia płyta zespołu to sprawa finalna, jego ostatnia szansa żeby wydobyć z siebie niewypowiedziane słowa lub żale i pozwolić im zostać zarejestrowanym w formie muzycznej. Miewał katastroficzne myśli, o których wspomniał w jednym z udzielonych wywiadów dla magazynu Melody Maker. „Zawsze miałem to śmieszne przeświadczenie, że w wieku 26 lat umrę lub znacznie podupadnę na zdrowiu”. Jego przeświadczenia finalnie nie sprawdziły się, a w chwili wydania samego Forever Changes Arthur Lee miał ukończone 22 lata.

Arthur Lee

Na Forever Changes znalazło się 11 utworów w większości autorstwa wyłącznie Lee. Płyta kanoniczna, ale w ścisłym kanonie została lekko zapomniana za wyjątkiem coverowanego wielokrotnie, otwierającego płytę utworu Alone Again Or. Utwór, w którym senna gitara akustyczna wyznacza swój wiodący dla brzmienia całej płyty, hiszpański niczym wille w Los Angeles trend, oraz otwiera psychodeliczne pejzaże. Po wysłuchaniu pierwszego utworu w pełni dostrzegalna jest głęboka i ponura barwa gry gitary akustycznej, niezwykle charakterystyczna dla tego albumu – niepodrabialna i niedająca się podrobić po dzień dzisiejszy.

Kolejny utwór to hołd złożony gitarze elektrycznej, a co za tym idzie, także wspomnianemu wcześniej Jimiemu Hendriksowi. A House Is Not a Motel, drugi na płycie, nie stał się należytym sztandarem, a muzycznie łączy przecież kolorową stylistykę The Beatles z odległymi awangardowymi popisami w stylu The Velvet Underground. Ciepły, miękki i przejrzysty głos lidera Love spójnie łączy się z szaleńczą grą gitary elektrycznej, w swoim skowycie nawiązującej do trwającej wówczas wojny w Wietnamie. W warstwie tekstowej również w niezwykle trafny sposób zostaje przywołana bezsensowność krwawej w skutkach owej wojny. Przywołują to wersy, poprzedzające kipiące niewyrażonym bólem solo gitarowe.

Elektra · 1967

Trzy kolejne kompozycje: Andmoreagain, The Daily Planet i Old Man przypominają o przeszłości zespołu. O tym co starał się tworzyć na poprzednich dwóch albumach. Pomimo to utwory zostały całkowicie nagrane w narkotycznym oraz introspektywnym nastroju, którego nadał Botnick kompletnie hipisowskiemu Love, wpisującemu się w muzyczną tkankę kalifornijskiej sceny muzycznej. Pierwszą stronę kończy niezwykle psychodeliczny, odrealniony, a przy tym brzmiący niewinnie i dziecinnie The Red Telephone, który podobnie jak Lucy in the Sky The Beatles, jest hołdem dla pewnej substancji halucynogennej, znanej pod nazwą LSD.

Na drugiej stronie znalazło się 5 utworów, w tym najbardziej humorystycznie brzmiące: Maybe the People Would Be the Times or Between Clark and Hilldale, The Good Humor Man He Sees Everything Like This oraz Bummer in the Summer. Jednak to utwory Live and Let Live oraz wieńczące dzieło You Set the Scene, po czasie nabrały całkowitej wyrazistości formy i przekazu. Kompozycje są niezwykle intelektualne – opuszczają na moment sferę psychodeliczną, ale pozwalają poczuć jej nutkę w formie wszechogarniających orkiestracji, które tworzą melodyczne partie Forever Changes. Wszystko jest dokładnie wyważone. Coś, co po czasie mogłoby stać się zbyt cukierkowe, w tym przypadku nabrało szlachetnej patyny, a niezwykłych tekstów autorstwa Lee, traktujących o wątpliwości i absurdzie świata i czasów w jakim przyszło mu żyć, nie powstydziłby się sam Bob Dylan. W jednym z zarejestrowanych na taśmach koncertów, pochodzącym z przełomu lat 60-tych i 70-tych, Arthur Lee przed brawurowym wykonaniem You Set the Scene powiedział: „Ten numer będzie klasykiem któregoś dnia”. Mogę to jedynie skomentować w ten sposób: kto wie, ten wie. Kto nie wie, zawsze może sięgnąć po You Set the Set i przyjemnie się przekonać.

Love, po niezwykle ciepło przyjętym Forever Changes, wydali zaledwie dwie płyty, które sukcesu nie powtórzyły. Four Sail z 1969 roku wpisuje się także w klimat psychodelicznego Love, które potem przybrało bardziej rhythm and bluesowy charakter. Na płycie False Start, wydanej w 1970 roku, w utworze otwierającym The Everlasting First pojawia się ten, którego zobowiązałam się jeszcze przywołać – wszechobecny Jimi Hendrix oraz jego gitara.

Kolejne płyty Love to rockowo pobrzmiewające, rhythm and bluesowe kompozycje Lee, gdzie artysta znalazł swoją niszę po burzliwych latach 60-tych, katastroficznych myślach młodości i śmierci wielu osób, otaczających go w ów czasach. Jego głos wydobył się w odpowiednim dla siebie momencie i nie daje o sobie zapomnieć. Nawet sam Robert Plant przyznał, że Forever Changes to jego ulubiony album. Tak głosi plotka.

W.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ostatnie posty

Archiwum

Ostatnia playlista

tranzyt:
1. «przejazd osób lub przewóz towarów przez obszar danego państwa w drodze do innego państwa»
2. «przechodzenie planet przez znaki zodiaku»

Playlista imienna numer jeden. Miejmy nadzieję, że okaże się być jedną z wielu. Gdzieś przenika, gdzieś przechodzi. Raz spokojniej, raz żwawiej. Roztacza wspomnienia po ostatnim OFF Festivalu. Niech smakuje!