O złożoności muzyki The Young Gods pisało już wielu. O tym, że stoją na pograniczu muzyki industrialnej i post punkowej, przypominał sam organizator wydarzenia. Drugiego kwietnia, roku pańskiego, Kraków jako jedyne polskie miasto, miało przyjemność gościć Szwajcarów, którzy muzycznie dotykali każdej krawędzi, ograniczającego nas muzycznego świata i jego materii.
Trio w składzie: Franz Treichler (wokal, gitara), Alain Monod (samplery, loopy) oraz Bernard Trontin (perkusja) stanęli na krawędzi sceny spokojnym, nieco sennym krokiem, będąc świadomymi oczekiwań krakowskiej publiczności. Koncert zaczął się nadzwyczaj spokojnie, lekko zagęszczając atmosferę panującą w klubie utworem otwierającym, samym Entre En Matière, pochodzącym z najnowszej płyty zespołu Data Mirage Tangram. Elektryzującym krokiem utwór otwierający koncert popędził w stronę swoich podopiecznych z tegorocznego wydawnictwa.
Przyznam, że nerwowo oczekiwałam na ten koncert, będąc zaintrygowaną, jaką maskę tym razem przybiorą muzycy ze Szwajcarii. Znani z wielu kolaboracji – i tak mam na myśli płytę nagraną na festiwalu w Montreux, gdzie dosłownie i w przenośni, pierwsze skrzypce grała orkiestra Sinfonietta de Lausanne. Po około dwóch bądź trzech kompozycjach koncertowych szybko zorientowałam się, kolokwialnie mówiąc, że wiem na czym stoję, i że The Young Gods przybrało maski trzech lekko wycofanych gości w mocno średnim wieku, którzy chcieli tylko zbombardować publiczność swoim elektroniczno-alternatywnym przytupem.
Utwory Tear up the Red Sky oraz All My Skin Standing zdominowały znaczną część koncertu, nadając tempo całemu wydarzeniu. Było groteskowo, psychodelicznie i po prostu głośno, na co z pewnością czekała spora część widowni.
Koncert nie za długi (trwał w porywach do 1,5 godziny), jednak plan założony przez muzyków został w całości spełniony. You Gave Me a Name było ostatnim utworem, który zamknął bardziej elektroniczną część koncertu, wypełnioną przejmującymi dźwiękami loopów i samplerów, znienacka zdominowanych dziką grą na perkusji Bernarda Trontina.
Powietrze zalało się kolorem czerwieni przy dźwiękach utworów Gasoline Man i Skinflowers, pochodzących z najbardziej pamiętanego albumu grupy, T.V. Sky, gdzie nieco zahipnotyzowani słuchacze, nie tylko muzyką bo i także efektami wizualnymi, mogli znaleźć się w przyjemnym odrętwieniu rocka industrialnego.
Było wszystko i wszystko się ziściło, kiedy usłyszałam tak uwielbiane przeze mnie Skinflowers, jakie zjednoczyło mnie z The Young Gods przed laty. I to samo Skinflowers zjednoczy mnie z The Young Gods na wszeczasy. Purpura nadal ze mnie nie wyparowała.
W.