Meg Remy, która stoi na czele formacji U.S. Girls, po ciepło przyjętym wydawnictwie In a Poem Unlimited, po dwóch latach wraca z nową, muzyczną propozycją pod postacią ciepłej i przynoszącej ukojenie płyty Heavy Light. Płyty, która ma za zadanie pokazać, że wiara i miłość w – i do samego siebie – analizowanie swoich zachowań i emocji, przynosi więcej spokoju i pożytku w dniu codziennym niż samo stymulowanie dźwiękiem.

Meg Remy dosłownie prosi słuchacza o to, żeby zadał sobie parę pytań, których odpowiedzi mogą być w stanie wyprostować wiele trudności i ludzkich przywar – tak żeby po prostu żyło się lepiej. To założenie powoduje, że album jest jednocześnie łatwo i trudno przyswajalny. Z jednej strony dostajemy wiele przyjemnych dźwięków, opierających się o ramy soulu, funku, jazzu, r&b czy nawet muzyki latynoskiej, ale ta nadmierna cukierkowość ma też swoje wady. Bardzo trudno jest nie przekroczyć granicy dobrego smaku.
Na początku roku dostaliśmy od U.S. Girls singiel Overtime, który sprawił że płyta zapowiadała się nader ciekawie. Nie był to natomiast zbytni skok w bok, od tego co dostaliśmy na poprzednim albumie In a Poem Unlimited. Następnie, jako kolejny singiel, dołączył dynamiczny numer – rodem z dyskografii Sister Sledge! – zatytułowany 4 American Dollars, który zdecydowanie jest najlepszą kompozycją na tym albumie. Pozostałe 11 utworów jest rozwinięciem myśli przewodniej prezentowanej w dwóch singlach. Meg chce perfekcyjnego świata bez konsumpcyjnej otoczki. Świata w którym miłość ma najwięcej do powiedzenia.
Muzyka prezentowana na Heavy Light to zaledwie 38 minut – przez ten krótki czas możemy uwierzyć, że świat nie potrzebuje większych zmian, że potrzebuje tylko trochę więcej miłości. W dobie tego, z czym mierzymy się obecnie, przyznam że Meg Remy trochę się upiekło, bo miała rację. Choćby z tego względu warto jest sięgnąć po cukierkową Heavy Light.
Sama muzyka na płycie jest bardziej eklektyczna niż poprzednie wydawnictwa U.S. Girls. Stało się to za sprawą 20-osobowej grupy muzyków sesyjnych, którzy wzięli udział w tym projekcie. Sprawiło to, że cały koncept pojednania się w duchu społecznym, ziścił się.
Wyróżniającymi się kompozycjami są: wspomniane 4 American Dollars, czy State House (It’s a Man’s World), Woodstock ‘99, oraz inspirujące The Quiver to the Bomb. Dyskotekowość i nawoływanie w stronę muzyki pokoju – muzyki hipisowskiej – są tutaj świetnie zbalansowane, dzięki czemu słuchając płyty jesteśmy jednocześnie na festiwalu w Woodstock oraz na dyskotece w Studio 54. Funk, disco przenikają się w utworach, a brzmią psychodelicznie i spójnie.
Tego typu eklektyzmu znacznie brakuje w naszym współczesnym świecie, co może nieco utrudniać właściwe odbieranie i wgłębniejsze analizowanie tej płyty. Do tego wszystkiego, głos Meg Remy przywodzi na myśl postać Kate Bush. Od tej mieszanki głowa może zaboleć. Mieszanie stylów wydaje się być traumatyczne w swoim działaniu, co szczególnie ma miejsce w kompozycji hiszpańskojęzycznej And Yet It Moves/Y Se Mueve, gdzie panoszącego eklektyzmu jest być może za dużo. Całe przesłanie płyty już teraz jest w stanie poświadczyć, w postaci tych 13 utworów, że Heavy Light pewnie zgrabnie się zestarzeje. O ile starzenie się może być w ogóle zgrabne.
W.