W porządku. Jak już postanowiłam pisać o nowo wydanych płytach, to chociaż zostanę przy artystach, którzy grali już lata temu. I takim artystą jest właśnie Mikołaj i jego ferajna, czyli Nick Cave & The Bad Seeds, którzy wydali płytę w grudniu ubiegłego roku. Album nosi tytuł Skeleton Tree i kryje za sobą parę mniejszych i większych niespodzianek. Ukrywa też swoje dobre i złe strony.
Jaki był zamysł płyty? Dlaczego powstała? Wierny fan Nicka zna odpowiedź na to pytanie. Skeleton Tree to płyta-pożegnanie – hołd dla syna Arthura. Kompilacja smutku, ludzkiej zgryzoty, codziennego bólu, w końcu tęsknoty.
W przypadku Nicka spotkałam się już wiele razy ze stwierdzeniem, że jest to artysta pogrążony w niueustannym cierpieniu, ale związanym głównie z codziennością, ludzką marnością, niespełnioną miłością, etc. Pokuszę się jednak o stwierdzenie, że dziwiła mnie taka opinia o tym Australijczyku. Dopiero do takich odczuć doszłam, słuchając od deski do deski Skeleton Tree. Symfonia rozpaczy. Pod tym względem album (a przede wszystkim teksty) trochę kuleją. Są zbyt przewidywalne, pozbawione tej mądrej goryczy, do której Nick Cave & The Bad przyzwyczaili nas na poprzednich 15 płytach. Gdzieś pomiędzy ojcowskim żalem po śmierci syna a złością, uleciała jego prawdziwa poetycka dusza.
Podchodzę do tej płyty może zbyt krytycznie, ale cały czas głośno huczy mi w głowie wydawnictwo Push the Sky Away z 2013 roku, i muszę się przyznać, że trochę tego mroczno-budzącego charakteru spodziewałam się po Skeleton Tree. Doczekałam się kompletnie innego zamysłu, nowych pomysłów, do których Nick, albo nigdy, albo sporadycznie sięgał. Pierwszą rzeczą jest tu wykorzystanie elektroniki, bawienie się nią – jedne motywy okazują się być ciekawe, jak w przypadku otwierającego Jesus Alone czy niesamowitego Magneto, gdzie elektronika przekomarza się z przesterami gitary. Niektóre zaś kompozycje pozbawione zostały większego zamysłu, brakuje im polotu – wskażę tutaj na Rings of Saturn, która jest dla mnie kompozycją kompletnie niezrozumiałą, ale liczę że z czasem się do niej przekonam.
Drugą rzeczą na tej płycie są chórki, delikatne chórki – delikatnie i przyjemnie pulsujące z akompaniamentem pianina w drżącej Girl in Amber, i dramatycznie napędzanym przez organy Anthrocene. Teraz chylę czoła. A najgłębiej chylę czoła słuchając Distant Sky – kompozycji obłędnie zaśpiewanej przez Dunkę Elsę Torp, zapadającej w otchłań podświadomości.
Nie potrafię przejść obojętnie obok tej płyty. Chociaż spodziewałam się więcej po Skeleton Tree, to nie jestem w stanie powiedzieć że to zły album. Mam wrażenie, że Nick chciał wykorzystać tutaj nowe elementy, ale na kompletnie starych zasadach. Nie mogę też odmówić sobie słuchania tej płyty, a im częściej po nią sięgam, tym bardziej moje oczekiwania zostają zaspokojone. Polecam ją wszystkim, którzy chcą zaznać więcej dramatyzmu w swoim życiu. Skeleton Tree na tym polu wypadnie piorunująco.
W.