Pomysł na ten post rósł we mnie od czasów szkoły średniej. O miłości mojego niedorosłego, ale dorosłego już życia, która muzycznie zburzyła wszystko przede mną po to, aby odbudować całe brzmienie muzyki rozrywkowej na nowo. Ween – zespół który w humorystycznym splocie nigdy nie bał się popadać ze skrajności w skrajność, niosąc w swojej muzyce eklektyczny miszmasz doznań.
W muzyce i samym wizerunku zespołu nie znajdziemy tego, co popularne było w brytyjskich kapelach, takich jak Radiohead czy bliższe duetowi, amerykańskie Neutral Milk Hotel. A przecież i to, i to alternatywa. W muzyce duetu z New Hope, w stanie Pennsylvania, znajdziemy: humor, groteskę, nietypowość w typowości, psychodeliczne opowieści podsycane opiatami, natomiast znacznie mniej jest wątków tych bardziej życiowych i egzystencjalnych. To zupełnie przeciwnie niż w przypadku wspomnianych Radiohead i Neutral Milk Hotel, gdzie istnienie tych dwóch grup od samego początku bywało podsycone depresyjnymi rozważaniami. Ween to w głównej mierze zdecydowany przeciwnik lęków i depresji. Odwołania do złamanego w pół życia znajdziemy jedynie na albumie Quebec, pochodzącym z 2003 roku. Ale o tym mniej i bardziej szczegółowo w dalszych akapitach.
Zestawiłam dziesięć wybranych utworów z wszystkich, dziesięciu, studyjnych płyt wydanych przez ten nietypowy duet, stworzony przez kumpli ze szkolnych ławki: Aarona Freemana oraz Mickey’ego Melchiondo. Panowie mianują się także nazwiskami, kolejno: Gene i Dean Ween.
Ich muzyka to barwny ptak – mieszanka wszystkiego, co znamy z muzyki artystów takich jak: The Beatles, Prince, Funkadelic, Frank Zappa, Jimi Hendrix, Pink Floyd, Kraftwerk, Motörhead, Violent Femmes, Meat Puppets, The Flaming Lips, Butthole Surfers, Mr. Bungle czy Primus. Bynajmniej, wymieniane tych wszystkich artystów nie będzie żadną przesadą z mojej strony. Wybrałam jedynie 10 smaczków spośród całej palety, które na przełomie 36 lat kariery, zaprezentował duet.
L.M.L.Y.P. z GodWeenSatan: The Oneness
L.M.L.Y.P., czyli dla niewtajemniczonych… Let Me Lick Your Pussy. W tej kompozycji doświadczamy najwyraźniejszego, bezapelacyjnego cienia Prince’a. W L.M.L.Y.P. została użyta rapowana fraza utworu Alphabet Street, pochodzącego z pamiętnej płyty Lovesexy. Ośmiominutowa tyrada o zabarwieniu seksualnym, względem mężczyzny a… pewnym organem kobiecym. Co by tu dalej nie pisać… Zadziorna, bluesująca kompozycja przyciąga skojarzeniami także do wspomnianego już Jimiego Hendriksa.
GodWeenSatan: The Oneness jest płytą esencjonalną dla zrozumienia humorystycznej konwencji muzyki Ween. Trwająca blisko godzinę i dwadzieścia minut płyta, tak jak Electric Ladyland w dyskografii Hendriksa, jest kamieniem milowym dla brzmienia Ween. GodWeenSatan: The Oneness łączy świat nastoletniej przygody zespołu, kiedy Mickey miał w zwyczaju wrzucać nagrane kasety za otwarte szyby samochodów na stacji benzynowej, na której wówczas pracował. Pierwsza połowa płyty zawiera utwory nastoletniej fantazji duetu. Nastoletni Ween w połowie lat 80-tych sięgali najczęściej po punk, który leżał najbliżej w kręgu ich zainteresowań muzycznych. Na albumie są także kompozycje oddające hołd psychodelikom. GodWeenSatan: The Oneness to esencjonalna pozycja dla bardziej zaznajomionych z Ween. Po pierwszym razie zwyczajnie może zrobić się za gorąco.
Captain Fantasy z The Pod
Ween z The Pod tylko umocnili swój ślad w historii amerykańskiej muzyki alternatywnej. Album prezentuje to samo zadziorne brzmienie znane z debiutu duetu. Odnajdują pełne zastosowanie dla domowych, czterośladowych ścieżek. Miejscami bywa nawet dziwaczniej niż na płycie wydanej zaledwie rok wcześniej. Nasuwa się myśl, że otwierające dyskografię Ween albumy zostały wydane za minimum środków, ale przy zastosowaniu maksimum pomysłów i efektów.
Pomysłowość, jaką zasypuje słuchacza duet z New Hope, jest miejscami obezwładniająca. Wystarczy sięgnąć po Captain Fantasy, następnie poprawić sobie kolejną dozą tego utworu, wykonywanego w wersji na żywo, np. z koncertu zarejestrowanego na płycie At the Cat’s Cradle, 1992. Jeśli fantazja Was poniesie.
Springtheme z Pure Guava
Pure Guava jest pierwszą z płyt, na której słuchanie przeciętny słuchacz decyduje się na samym starcie. Wszystko to za sprawą kreskówki MTV Beavis and Butthead, gdzie w jednym z odcinków tytułowi bohaterowie przedrzeźniają oglądany teledysk duetu do piosenki Push th’ Little Daisies. Każde jednorazowe wyemitowanie odcinku kreskówki z Push th’ Little Daisies zapewnia zespołowi następne 5 tysięcy sprzedanych albumów. Co ciekawe, pomysłodawca kreskówki, Mike Judge, nie dażył zespołu płomiennym uczuciem, stąd każdorazowe pojawienie się Deana i Gene’na na ekranie kreskówkowego telewizora było szeroko komentowane przez Beavisa i Buttheada. Efekt stał się odwrotny od zamierzonego.
Nagrywanie całego albumu odbywało się w warunkach typowo sypialnianych – Pure Guava to album w całości lo-fi. Ponownie, czterościeżkowe piosenki były oparte na plączącej się, przesterowanej, lekko też roztrojonej gitarze Melchiondo, subtelnym głosie Freemana i miarowym wystukiwaniu maszyny perkusyjnej zbudowanej dawno temu. Wybrałam nieoczywistą z nich – Springtheme, gdzie najbardziej dziwi mnie adekwatność wyboru tytułu do słyszanej melodii. Springtheme to wiosenna melodia, kolejny raz ukazująca dwuznaczną sytuację między mężczyzną a kobietą. Dorzucony do tego dziecinny, niewinny głos Freemana, sprawiający że cała kompozycja nie traktuje o niczym niewłaściwym, wypełnia przestrzeń niczym ciepłe wiosenne powietrze.
Voodoo Lady z Chocolate and Cheese
Chocolate and Cheese to właśnie jedna z trzech pozycji, którą musi koniecznie poznać każdy słuchacz muzyki alternatywnej. Jeżeli nigdy nie próbowaliście smaku gorącej czekolady z serem, to w tym miejscu zdecydowanie polecam przyjemnie się zaskoczyć. Czekolada i ser okazuje się być przyjemną nie tylko w wersji kulinarnej. Chocolate and Cheese to dla Ween pierwsza duża płyta wydana pod skrzydłami Elektry.
Album ten jest perłą pełnej miary eklektyzmu zespołu. Jest także wspaniałym zapisem muzyki połowy lat 90-tych, kiedy znacznie częściej słyszalne były wpływy metalu czy grunge’u. Utwory warte uwagi w zasadzie można wymieniać i wymieniać – Spinal Meningitis (Got Me Down), Freedom of ‘76, I Can’t Put My Finger on It, Roses Are Free czy Buenas Tardes Amigo. Każdy z nich pozostaje bardzo odrębny i jeszcze bardziej prześmiewczy. Voodoo Lady to jednak zapis pracy, jakości brzmienia, jakie w zespół wtłacza gitarzysta zespołu, czyli Mickey Melchiondo. W jego grze nie brakuje niczego. Dostajemy bluesa, wariacje na temat muzyki progresywnej, funk oraz punk. Gra Melchiondo jest przedłużeniem długiej tradycji sprawnego władania gitarą elektryczną. Voodoo Lady to tak naprawdę połączenie hendriksowskich klasyków w postaci Foxy Lady i Voodoo Child.
Piss up a Rope z 12 Golden Country Greats
12 Golden Country Greats wydane w 1996 roku, leży nieco w opozycji do tego, co miało nadejść rok później. Jako miła przystań w dyskografii Ween nadchodzi nam z pomocą jeden z najbarwniejszych momentów w twórczości zespołu, nagrany już z fizycznymi perkusistą i basistą. Na 12 Golden Country Greats zespół wykonuje swoje własne pojęcie greats w rzeczonych 12 pozycjach. Piss up a Rope jest kompozycją, która w swoim założeniu country, odbiega nieco ku muzyce zbliżonej z rokiem 1996. Łączy dwa odległe światy. Zabawna, napisana oraz zaśpiewana przez Melchiondo, znacząco dała zapamiętać się w całej dyskografii zespołu. Ale to na rok 1997 Ween właśnie czekał.
Mutilated Lips z The Mollusk
The Mollusk pozostaje dumą Ween. Począwszy od samego brzmienia płyty, a skończywszy na okładce, wykonanej przez Storma Thorgersona, spod którego ręki powstała większość znamiennych dla historii muzyki rockowej projektów graficznych. Kanwą w przypadku The Mollusk były morskie szanty.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o tym, że album wypełniają pirackie piosenki – muszę przyznać – nie byłam zachwycona. Ale spodziewając się psychodelicznych wpływów, nie mogłam przejść obok tej płyty obojętnie. Owiana swoją podwodną tajemnicą raczy kompozycyjnym bogactwem. Najpiękniejszy utwór, Mutilated Lips, akustyczny, spokojny aczkolwiek budzący wewnętrzny niepokój utwór, który w swoim napięciu oraz bliskości z całym konceptem grupy, pozostaje wyborem oczywistym.
The Mollusk to dla osoby urodzonej w roku 1996, pozycja uginająca lekko czas – bez The Mollusk zapewne nie znalibyśmy amerykańskiej kreskówki Spongebob Kanciastoporty tak, jak znamy ją w obecnej formie. Dać się złapać przez psychodeliczne macki to przyjemność za każdym odsłuchaniem. The Mollusk tak samo, jak inne wielkie płyty budzi skrajne emocje, powoduje namnażanie się sprzecznych myśli, a co najważniejsze po prostu przyjemnie umila czas, zapadając głęboko w podświadomość.
Back to Basom z White Pepper
White Pepper stanowiła ukoronowanie dziesięcioletniej, fonograficznej działalności grupy. Freeman i Melchiondo zapewne wiedzieli o tym podczas tworzenia White Pepper. Płyta ta dla licznej rzeszy fanów Ween należy do jednej z najważniejszych w ich dorobku. Wydana w momencie kariery, niczym Abbey Road we właściwym momencie kariery Beatlesów. Chcieliśmy po prostu świetnych rytmicznych, i nie mniej psychodelicznych kompozycji Ween – White Pepper właśnie jest tą skarbnicą.
Na tej płycie, jako pierwszej, zespół porzuca swoje prześmiewcze szaty, na rzecz tematów bardziej przyziemnych, owianych w zagadnienia stosunków międzyludzkich. W utworach takich jak wybrany Back to Basom czy Even If You Don’t, bezchmurny świat tematyki utworów Ween zaczyna być przyciemniony przez lekki fatalizm i poczucie nadciągającego końca.
Zoloft z Quebec
Jeżeli płyty byłyby porami roku, to ta bezwzględnie, bezapelacyjnie, byłaby jesienią, czyli porą roku niosącą coś nowego, nieznanego, ale jednocześnie chłodnego, przykrego, martwiącego. Quebec – bo o niej mowa – jest tą trzecią z trójcy powszechnie najbardziej uznanych. Nie umniejszając White Pepper, oczywiście.
Quebec to jak podróż balonem na tle osnutego rdzawą poświatą lasu. Podróż, która uczy pokory, uczy wiary w siebie. Jest przyjemna, pozostaje nostalgiczna. Goni do wydarzeń związanych z życiowymi porażkami. Jest dokładnie taka jak jeden z jej doskonalszych wycinków, czyli utwór Zoloft. Przywołuje nastrój znany z poprzednich wydawnictw Ween, ale muzycznie to propozycja bardziej dojrzała, soczysta brzmieniowo. Instrumentarium Ween na Quebec jest niezwykle bogate – zespół ucieka do wielu nietypowych pomysłów, które pomimo małej ilości wspólnych, brzmią razem wybitnie i nietuzinkowo.
Pomimo wielu skrajnych kierunków, tak eklektycznie dobranych przez zespół, Quebec jest znakomitym zapisem tego, z czym mierzyła się muzyka alternatywna i mniej popularna na początku XXI wieku. Pozostaje niezwykle miłym wspomnieniem tamtego czasu, który przecież dla muzyki rockowej bywał bardzo kapryśny.
I Fell in Love Today z Shinola: Vol. 1 (2005)
Utwór I Fell in Love Today jest właśnie jak cała Shinola. Wskazujący, że muzyka bywa skrajniejsza niż nam się wydaje, a przy tym całkowicie zachowuje swoje walory artystyczne. I Fell in Love Today oparty jest na wyjątkowo smętnej, ale chwytającej za serce melodii bluesowej, a jego skrajną częścią jest sama warstwa tekstowa, która tryska optymizmem, miłością i radością. Podmiot liryczny się zakochał, jest radosny, a wokół krąży blues. Mieszanka ta dziwi, jak bardzo dobrze dwa skrajne elementy współgrają ze sobą.
Woman and Man z La Cucaracha
Mówi się, że któraś musi być ostatnia. Mówi się, że któraś musi być najgorsza. Obiema jest właśnie La Cucaracha. Tylko, że w tym przypadku najgorsza wcale nie oznacza zła. I miejmy nadzieję, że nie pozostanie ostatnią w dorobku Ween. Na tym albumie znajdziemy wiele klasycznych kompozycji takich jak Object czy Your Party.
Najbardziej skrajną, a jednocześnie wyjątkowo nowatorską kompozycją na La Cucaracha jest utwór Woman and Man. Dziesięciominutowa bardzo dynamiczna i zmienna kompozycja, wykorzystująca nawet etniczne brzmienia, tylko umacnia muzyczne oblicze zespołu. A to oblicze – jak historia uczy – pozostaje bardzo zmienne.
W muzyce Ween nie ma miejsca na powtarzalność, przewidywalność. Są to czynniki, które mogą utrudniać dotarcie do sedna twórczości i pomysłów grupy. Ween jest najidealniejszym przykładem zespołu, który swoje brzmienie opiera na muzyce rozrywkowej ubiegłych dekad, unowocześniając i nieco upraszczając je. Brzmi to banalnie, ale to właśnie jest najpiękniejszym elementem w twórczości duetu z New Hope.
W.