Chwilę ich nie było. Twórczość niektórych z nich nieco niesłusznie została puszczona w ogólną niepamięć. Nie dają się jednak wymazać. Geniusz synth popowego duetu Tears for Fears, jak i neoprogresywnej formacji Marillion czy wszędobylskiego gitarzysty Johnny’ego Marra zrodził się jeszcze w latach 80-tych, które obecnie stanowią niejednoznacznie odczytywaną kanwę przez twórców współczesnej kultury masowej.

Tears for Fears – The Tipping Point
Niespodziewany powrót po siedemnastu latach od wydania ostatniego albumu pod koniec lutego zaliczyła jedna z bezapelacyjnie najlepszych, pop rockowych formacji synth popowych lat 80-tych. Życiorysy muzyków Tears for Fears, Rolanda Orzabala (wokal, gitary, klawisze) i Curta Smitha (wokal, gitara basowa, klawisze), w ostatnich latach wypełniły liczne trasy koncertowe celebrujące twórczość grupy, czy znamienne w swoich skutkach zawiłości życia, które finalnie złożyły się na płytę The Tipping Point. Powstawała cierpliwe w ukryciu przed światem – jej początki sięgają jeszcze 2013 roku, kiedy kształtu zaczęły nabierać pierwsze kompozycje. Długą drogę od tamtego momentu miał do przejścia angielski duet. Ze względu na śmierć żony Orzabala i późniejszy odwyk, któremu się poddał, zespół musiał odłożyć plany o nagraniu nowego materiału na jakiś czas.
The Tipping Point daleko jednak do pomysłowej swawoli Songs from the Big Chair (1985) czy romantyki The Seeds of Love (1989). W dziesięciu zgrabnych piosenkach, zaaranżowanych niestety w dosyć przewidywalnej manierze, najnowsze wydawnictwo duetu wiedzie przez refleksje nad przezwyciężonymi traumami i poczuciem straty. Utwierdzone w indie rockowej myśli kompozycje przesiąknięte są błahą elektroniką oraz nieznośnymi, popowymi motywami klawiszowymi, pasującymi bardziej Coldplay czy twórcom pokrewnym, niźli samym Tears for Fears, którzy przyzwyczaili do bardziej wyrafinowanej formy przedstawienia piosenki radiowej. Nie tym razem. Zabrakło iskry Shout. Duch grupy jest jednak obecny i zostaje na powrót wskrzeszony w zamykającej album kompozycji, Stay, która bliźniaczo nawiązuje do stylistyki I Believe, klasycznej już ballady zespołu. Między poszczególnymi wierszami słychać jednak, że zjednoczeni ponownie w muzyce i długoletniej przyjaźni Orzabal i Smith, odnajdują stoicki spokój, a pod muzyką proponowaną na The Tipping Point, podpisują się oboje obiema rękami.
Do posłuchania na: Bandcamp Spotify

Marillion – An Hour Before It’s Dark
Kto, jak nie oni, jest w stanie przedłużyć dobre imię rocka progresywnego, który częściej bywa obiektem krytyki niźli jakiejkolwiek pochwały. Kompozycje napisane w duchu tego gatunku nierzadko okazują się być kolosami na glinianych nogach, mimowolnie wpisującymi się w złotą zasadę powszechnie nazywaną „przerostem formy nad treścią”. Marillion, których ten problem zdaje się nie dotyczyć, nie zwalniają tempa, a co za tym także idzie, nie dziadzieją wcale a wcale. Na dwudziestej (sic!) w dorobku płycie zatytułowanej An Hour Before It’s Dark, pomysłów i motywów nadal upatrują w swoim ostatnim magnum opus Marbles (2004), znajdując porozumienie ze względną pomysłowością i świeżością ostatniego wydawnictwa F*** Everyone and Run (2016). Udowadniają także, że dawno temu zapomnieli o swojej teatralej kreacji, którą porzucili na rzecz rozbudowanych pasaży gitarowych i metafizycznych rozważań lidera grupy, Steve’a Hogartha.
An Hour Before It’s Dark zapowiadana była jako ta wymuskana płyta Marillion, która jest w stanie wymknąć się spod hegemonii koleżanki z 2004 roku. W nowatorski sposób zabrano się także do promocji albumu. W ramach czego można było skorzystać z całkowicie darmowej oferty, jakie proponowały wybrane, londyńskie taksówki, promujące najnowsze wydawnictwo zespołu. Wystarczyło rzecz jasna napotkać jedną z nich oraz podać hasło, które było tytułem płyty. Jak się okazuje nie byle jakiej płyty. Skupia ona same rewelacje, jakie wykorzystuje rock neo-progresywny. Łapie przyjemny balans pomiędzy technicznie rozegranymi partiami instrumentalnymi całej piątki a momentami emocjonalnego suspensu, mistrzowsko wykreowanymi przez wokalistę Marillion. An Hour Before It’s Dark w odróżnieniu od Marbles nie jest introwertycznym zapisem przemyśleń Steve’a Hogartha. Utwory w przeważającej części dotyczą problemów ogółu, skupiając się wokół poczynań brytyjskiej polityki czy panujących nastrojów (post)pandemicznych. Marillion w skrojonym na miarę czasów sposobie, oddzielają grubą kreską teraźniejszą, emancypacyjną twórczość od barwnej, „fishowej” przeszłości angielskiej formacji.
Do posłuchania na: Spotify

Johnny Marr – Fever Dreams Pts 1 – 4
Johnny Marr zdecydowanie należy do grona najbardziej zapracowanych gitarzystów rockowych ostatnich czterech dekad. W ostatnich dwóch było mu dane wypuścić solowy materiał trzy razy. Za czwartym razem udało się przebić zamierzone. Najnowsze wydawnictwo Fever Dreams Pts 1 – 4 wydaje się być najbardziej spójnym i dopracowanym spośród dotychczasowego dorobku gitarzysty The Smiths czy The The. Pozostawiając post punkową estetykę albumu Call the Comet (2018), pochyla się nad wybitnie tanecznym wymiarem gitary elektrycznej w 16 piosenkach. Dwupłytowe wydawnictwo, zaklęte w neo-gotyckich brzmieniach spod szyldów Depeche Mode czy Echo and the Bunnymen, okraszone zostało transowymi frazami wszędobylskiej elektorniki. Podobnego zabiegu dopuścił się inny angielski gitarzysta wydający poza ciałem matczynym, czyli Andy Bell, który na albumie Flicker odnajduje porozumienie pomiędzy bliskim mu od zawsze shoegazingiem a elektroniczną psychodelą.
Ta sama owa elektroniczna psychodela na Fever Dreams Pts 1 – 4 ściera się z muzyczną spuścizną Marra, znanego z licznej kolaboracji w różnych projektach. Angielski gitarzysta sprawnie żongluje raz akustycznymi raz elektrycznymi motywami zaczerpniętymi ze swojej bogatej w dokonania przeszłości, wskrzeszając ją na nowo. Niezwykle wyważone kompozycje w indie rockowej manierze łączą w sobie współczesne pojęcie muzyki psychodelicznej (Lightning People) i zrywyjacęgo do tańca punka (Counter Clock World). Fever Dreams Pts 1 – 4 to jednak jedna z tych paru, ostatnio wydanych płyt, których spożycie w całości może zabrać kilka podejść. Potrafi jednak uraczyć chwytliwymi momentami, które zapadają w pamięć. Nihil novi.
Do posłuchania na: Spotify
W.