Siebie samą nie określa mianem muzyka-instrumentalisty. Mówi, że nie została obdarzona wielkim talentem w tej materii. W rozmowach z dziennikarzami kiepsko idzie jej opisanie procesu twórczego. Raz nie jest w stanie sobie go przypomnieć, raz zwyczajnie zwodzi i prosi o znalezienie własnej interpretacji. Tworzenie to dla niej zarówno trans jak i swoista forma autoterapii. Psychodeliczny, nieco baśniowy folk zapatrzony w stronę lat 60-tych, szeroko prezentowany przez Aldous Harding, w dobrej passie kontynuuje się trzy lata później na najnowszym, długo oczekiwanym albumie Warm Chris.
Nomen omen, trzy lata temu nie szczędziłam pozytywnych epitetów padających w stronę Nowozelandki. Designer było pierwszym albumem nagranym pod skrzydłami 4AD, natomiast trzecim w jej całym dorobku. Wymuskany, dopracowany w najmniejszym detalu, drugi owoc współpracy urodzonej jako Hannah Sian Topp oraz producenta wielu znaczących sukcesów alternatywnego światka Johna Parisha, powstawał niekiedy w bólach i narzucił mordercze tempo pracy, zgoła odmienne od przyjętego podczas sesji rejestrujących najnowsze wydawnictwo. To powstawało organicznie, frywolnie, zdołało także odciążyć głowę artystki z myśli, co okazało się być terapeutyczne w skutkach. Wydaje się nawet, że sama Aldous nie spodziewała się takiego efektu.
Dziesięć kompozycji, jakie finalnie znalazły się na Warm Chris, jest jednak zgrabnym, uciekającym w bardziej optymistyczne sfery życia artystki, rozwinięciem myśli przewodniej swojego poprzednika. Nadal mamy do czynienia z introwertyczną, nieco enigmatyczną treścią, ale ta przybrała mniej chropowatą, za to zdecydowanie bardziej wysublimowaną formę piosenki autorskiej, tym razem będącej jednak skrzyżowaniem baroque popu i folku z wyczuwalną nutką psychodelii. I na tym wszelkie podobieństwa między dwoma albumami zasadniczo się kończą.
Akustyczność i nietuzinkowość ostatniego wydawnictwa na Warm Chris zostają delikatnie porzucone na rzecz bardziej rozbudowanych fraz sekcji dętej i wtórujących jej perkusji oraz instrumentów klawiszowych. Więcej miejsca i zastosowania znajduje również gitara elektryczna (Tick Tock, tytułowy Warm Chris), uprzednio całkowicie pomijana w muzyce nowozelandzkiej artystki. Single Lawn oraz Fever nie zapowiadały wielkiego przełomu tudzież skoku na głęboką wodę, a jedynie kojące uzupełnienie do ostatniego albumu, skupiającego się wokół filozoficznych rozważań Harding. Takim powracającym mimochodem momentem do teksturalnych mroków Designer, najbardziej pociągającym i efemerycznym, jest zapadający w pamięć duet z Jasonem Williamsonem z formacji Sleaford Mods (Leathery Whip). Z podobnego względu na wzmiankę zasługuje też She’ll Be Coming Round the Mountain, oddający hołd klasycznie skrojonemu folkowi.
Pamiętam, znowu nomen omen, jak trzy lata temu, wsiadłszy na pokład samolotu jednych z większych linii lotnicznych, dobiegły mnie nieśmiale plumkające w tle dźwięki The Barrel, który był wówczas promowany. Aldous Harding nie zależy jednak na globalnym rozgłosie, co udowadnia po raz kolejny, serwując niepretensjonalnie piosenki krzyżujące i spotykające ze sobą wiele muzycznych światów. Jest postacią równie niejednoznaczną, co jej zawiła i prosząca o autointerpretację twórczość. Zachowuje ducha spokoju, trzyma przyjęty poziom, i jak się jeszcze okazuje, elektryzacja wychodzi jej na korzyść.
W.